fantasta fantasta
602
BLOG

Zbrodnia niemożliwa

fantasta fantasta Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 25

 

– To się nie mogło zdarzyć! Najbardziej pomysłowy autor kryminałów czegoś takiego nie wymyślił! To jakiś absurd! – Tak mniej więcej można streścić strategię obrony. Faktycznie, rekonstrukcja wydarzeń przedstawiona na sali sądowej brzmiała jak scenariusz kiepskiego thrillera.

Od dłuższego czasu każda myśl o Smoleńsku wywoływała u mnie uczucie deja vu. Ale skąd? Przecież nigdy nie zdarzyła się podobna katastrofa.
Olśniło mnie dopiero w trakcie lektury "Ziarna prawdy" (dalszy ciąg "Uwikłania") Zygmunta Miłoszewskiego. Autor przywołuje w tej powieści - na marginesie głównych wydarzeń - historię jednej z najsłynniejszych zbrodni popełnionych w Polsce. Zbrodni niemożliwej...

25 grudnia 1976 roku na szosie z Połańca do Staszowa (okolice Sandomierza) znaleziono zwłoki młodego małżeństwa: 18-letniej Krystyny i 25-letniego Stanisława Łukaszków, oraz 12-letniego Miecia Kality (brat Krystyny). Wszyscy troje pochodzili z pobliskiego Zrębina. Krystyna była w 5 miesiącu ciąży. W rowie stał autobus PKS skradziony w nocy spod kościoła w Połańcu. Ciała ofiar zostały dosłownie zmiażdżone kołami.


Kilka godzin wcześniej ze Zrębina wyjechały dwa autobusy. Kobiety, młodzież i ci z mężczyzn, którzy mogli jeszcze ustać na nogach, pojechali nimi na pasterkę do Połańca. Wśród wiernych znajdowali się także Krystyna, Stanisław i Mietek. Nie wiadomo dlaczego w trakcie mszy nagle opuścili kościół i poszli pieszo do domu.
W tym czasie oba autobusy czekały na zrębinian, by ich odwieźć do wsi. Jeden stał otwarty, żeby ci, którzy poczują się "chorzy", mogli się przespać. Stał, stał i znikł. Przerażony kierowca nie zawiadomił milicji, tylko razem z wszystkimi zapakował się do drugiego autobusu. W drodze znaleźli skradziony wóz, a przy nim ciała.
Kierowcę PKS-u prokuratura osadziła w areszcie za pozostawienie mienia państwowego bez dozoru, ale poza tym śledztwo utknęło w martwym punkcie.
Szukaj wiatru w polu! Każdy z dorosłych mieszkańców Połańca mógł ukraść autobus. W mieście, w którym właśnie pełną parą budowano wielką elektrownię, mężczyzn w wieku 19-49 lat było około 2 tysięcy.
Niewiele dało poszukiwanie podejrzanych wśród uczestników nabożeństwa. Wielki neogotycki kościół jak zawsze podczas pasterki pękał w szwach. Co gorsza, świadkowie nie byli w stanie stwierdzić, kto poza ofiarami opuścił kościół, mnóstwo ludzi kręciło się w tę i we w tę, wchodziło i wychodziło w trakcie mszy. Większość była pijana.

Nikt, również ORMO-wiec ze Zrębina pilnujący porządku wokół kościoła, niczego nie widział ani nie słyszał. Cały miejscowy element miał alibi, bo albo siedział na pasterce, albo pił z sąsiadami w domu.
Przez pół roku specjalna grupa śledcza powołana do wyjaśnienia tej sprawy (rzecz się działa przecież nieomal u wrót jednej ze sztandarowych gierkowskich inwestycji) błądziła we mgle. Przesłuchano 200 świadków, którzy wnosili tylko coraz większy zamęt swoimi sprzecznymi zeznaniami. Prokuratorzy dowiedzieli się, że rodzice Krysi i Mietka, państwo Kalitowie, żyli jak pies z kotem z najbogatszym gospodarzem we wsi, byłym ławnikiem, Janem Sojdą. Usłyszeli, że Kalitowa oskarżyła siostrę Sojdy o kradzież kiełbasy na weselu młodych. Dowiedzieli się, kto z kim sypia, a kto pod kim dołki kopie, ale z tych plotek nic nie wynikało.
Przełom przyniosły zeznania 13-letniego kolegi Mietka, ale śledczy nie chcieli w nie uwierzyć. Następny świadek, tym razem dorosły, utopił się w strumyku. W miejscu, w którym go znaleziono, głębokość wody wynosiła kilka centymetrów! Ale i to nie zmieniło nastawienia milicjantów i prokuratorów. Przez kolejne pół roku z trudem przyjmowali prawdę do wiadomości.

Na ich usprawiedliwienie trzeba powiedzieć, że prawda była faktycznie szokująca.


Proces rozpoczął się po 2 latach od momentu popełnienia zbrodni – bowiem była to zbrodnia, morderstwo zaplanowane z zimną krwią. Przeprowadzone w świetle reflektorów, na oczach kilkudziesięciu świadków i bardzo nieudolnie upozorowane na wypadek. Tak nieudolnie, jak pewnie czuli się sprawcy, przekonani o swej bezkarności. I nieomal im się udało…
Trzeba przyznać śledczym z Tarnobrzegu (wówczas miasta wojewódzkiego), że mieli utrudnione zadanie.


Przypomnijmy – zwłoki znaleziono przed świtem Bożego Narodzenia. Milicjanci dokonujący wstępnych oględzin spieszyli się do domów i nie zabezpieczyli śladów. Przecież wszystko było jasne. Sekcji dokonano pro forma, bo… i tak wszystko było jasne. A wykonał ją lekarz bez uprawnień, który stwierdził „zgon z powodu licznych obrażeń”.

 

Autobus, który wg śledczych stał się narzędziem śmierci, trafił do kasacji kilka dni po domniemanym wypadku. Milicja dysponowała jedynie wstępnym protokołem oględzin z informacją, że znaleziono w nim "liczne ślady".


 

Po śmierci dorosłego świadka, jedynym, który wprost mówił o zbrodni, był 13-latek. Prokurator nie chciał dać mu wiary, sądził, że zeznaje tak namówiony przez rodzinę ofiar.


 

Nawet gdy już zdecydowano się na pierwsze aresztowania, sprawcy postawiono zarzut spowodowania wypadku ze skutkiem śmiertelnym. Dziś milicjanci prowadzący tę sprawę twierdzą, że był to tylko wybieg, bo już wtedy wiedzieli, jaka jest prawda. Ja jednak więcej wiary daję scenarzyście filmu "Zmowa", który większość swojej twórczości poświęcił sprawie zbrodni pod Połańcem. Napisał o niej dramat, powieść i scenariusz filmu, żył nią przez całe lata 80. XX wieku.
Gdyby nie odwaga 13-latka i jego rodziców oraz rodziców ofiar, którzy z pominięciem wszelkiej procedury i drogi służbowej dotarli nawet do Sądu Najwyższego, skończyłoby się umorzeniem śledztwa lub wyrokiem dla jednej osoby za spowodowanie wypadku. Zwłaszcza, że świadkowie masowo odwoływali zeznania, twierdząc, że je wymuszono szantażem lub biciem. A równocześnie w Zrębinie płonęły stodoły i krążyły pieniądze. Na łapówki sprawca wydał ponad 200 tys. złotych. Przypomnę, że wywalczona 2 lata później "wałęsówka" wyniosła 1000 zł.
Większość świadków załamała się dopiero na sali sądowej, gdy zobaczyli, jak ich poprzednicy opuszczają rozprawę skuci i oskarżeni o składanie fałszywych zeznań. A i tak 18 osób do końca pozostało niegiętych. Skazano je na bardzo surowe kary - do 8 lat więzienia.


Zrekonstruowany podczas procesu przebieg wydarzeń wyglądał tak:


Zbrodnia niemożliwa... Tego by pisarz obdarzony najbujniejszą wyobraźnią nie wymyślił. Trzy życia przerwane ledwie w początku drogi plus jedno jeszcze przed jej rozpoczęciem... Rodzice, którzy w ciągu minuty stracili wszystkie dzieci i nigdy nie doczekali się wnuków... Kilkudziesięciu świadków, którzy dali się sterroryzować, a potem milczeli jak zaklęci... Mordercy, którzy każą przysięgać świadkom na święty krzyż i pieczętować krwią... ORMO-wiec, który najprawdopodobniej dał zbrodniarzom swój pistolet, a później był najgorliwszym wspólnikiem w zacieraniu śladów zbrodni... Przyjaciółka i kuzynka Krystyny, która wywabiła Łukaszków z kościoła i wysłała na śmierć, a w czasie śledztwa pomagała zastraszać świadków...
I to wszystko o kiełbasę? Nie!, kiełbasa odegrała tylko rolę detonatora, powodem zbrodni była zaciekła nienawiść Sojdów do Kalitów, datująca się jeszcze od wczesnych lat powojennych.


Zbrodnia niemożliwa... A jednak prawdziwa. Ujawniona mimo kardynalnych błędów milicji i prokuratury, przy nieprawdopodobnej zmowie świadków, dzięki młodemu chłopcu (kiedy wykonywano wyrok, miał już 18 lat), który odważył się powiedzieć prawdę.
Ukarana surowo. Sąd Wojewódzki w Tarnobrzegu (z siedzibą w Sandomierzu) skazał 10 listopada 1979 Jana Sojdę, jego szwagra Józefa Adasia, zięciów: Jerzego Sochę i Stanisława Kulpińskiego na karę śmierci. Adwokaci skazanych (wśród nich Władysław Siła-Nowicki i Zbigniew Dyka) odwołali się od wyroku. Jerzy Socha i Stanisław Kulpiński uzyskali złagodzenie kary na odpowiednio 25 i 15 lat więzienia. Jana Sojdę i Józefa Adasia powieszono 23 listopada 1982 w Krakowie.
W 1992 roku Zbigniew Dyka jako Minister Sprawiedliwości złożył do Sądu Najwyższego rewizję nadzwyczajną w sprawie połanieckiej. Odrzuconą z powodu "oczywistej bezzasadności". Wydaje mi się, że na początku III RP większość ludzi dawnego reżimu ze strachu przed konsekwencjami swoich postępków z poprzednich lat zachowywała elementarną uczciwość, więc ten wyrok mnie przekonuje.


Happy end? Nie. Tak kończy się reportaż napisany w 30 rocznicę zbrodni:
Wyjeżdżając ze Zrębina nie mogę się oprzeć wrażeniu, że trzydzieści lat temu zatrzymał się tutaj czas.


a tak film "Zmowa":

fantasta
O mnie fantasta

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura